loader
Scroll to top

Wieści z Trogiru ( 22.08.2008 )

Nareszcie chwila czasu na relację. Jak już wiecie dojechaliśmy szczęśliwie choć z pewnymi problemami nawigacyjnymi. Okazuje się, że nie wszystko co jest na mapie lub ktoś pochwali ( 12 godzin z Wrocławia do Trogiru - bzdura, chyba, że odrzutowcem) zgadza się z rzeczywistością - zdajemy sobie sprawę z tego, że pewnie każdy inny oprócz nas to dużo lepszy kierowca.
Wracając jednak do rzeczywistości, z którą się spotkaliśmy to można zacząć pisać długą opowieść. I tak;
Po przekroczeniu granicy węgiersko-chorwackiej szczęki nam poopadały z podziwu dla chorwackich krajobrazów. Dziesiątki tuneli w skałach (niektóre po 7 km długości) to Szwajcaria się chowa. Trasy w najlepszym gatunku, choć płatne i drogie. W Trogirze zatrzymaliśmy się najpierw w porcie w celu wypakowania sprzętu i pozbycia się z ogona samochodu czyli szerszej od niego przyczepy, a potem telefon do gospodarza naszej kwatery. Okazuje się w tym momencie, że jest to młode i bardzo sympatyczne małżeństwo. Po moim telefonie, pomimo tego, że mieliśmy faktycznie z portu na kwaterę 10 minut pieszo, gospodarz na skuterze dotarł do portu po paru minutach, aby nas eskortować do naszych apartamentów. Warunki wyśmienite. Po ogólnej naradzie wyszło, że młodzież, czyli Ewelina z chłopakami, śpią razem na dole (oczywiście każdy w osobnym łóżku i pomieszczeniu), a my Starzy "nad nimi". Posiłki jadamy w naszej kuchni na górze, a dół rządzi się swoimi prawami, no może nie do końca, bo pewien nadzór to jest, jak wychodzą na rekonesans po mieście, to widzimy ich z balkonu i meldują swoją godzinę przybycia. Ze strony gospodarzy mamy nieocenioną pomoc. Drugi dzień w Trogirze przywitał nas zupełną dezorganizacją regat - żeby znaleźć biuro regat trzeba było się nieźle nachodzić. Wreszcie znalazłem, pytając wcześniej kilkunastu niezorientowanych turystów, aż trafił się lepiej zorientowany miejscowy. Poza czterema koszulkami dla zawodników i kwestionariuszem do wypełnienia przez mierniczego, nie otrzymałem żadnych szczegółowych informacji przydatnych w późniejszych godzinach. Biuro regat jest po jednej stronie zatoki - a po drugiej stronie port dla laserów. Oczywiście w porcie tym nie ma żadnej tablicy informacyjnej, aby zawodnicy mogli dowiedzieć się co i kiedy należy czynić krok po kroku. Ale do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Wkurzył nas wprawdzie trochę włoski mierniczy, który zażądał w pewnym momencie od naszych zawodników numerów zgłoszenia do pomiarów, o czym nigdzie nie można było nawet przeczytać. Jednak dzięki "naszej" operatywności znaleźliśmy się do pomiarów przed zawodnikami, którzy koczują tu już od pięciu dni. Były przed pomiarami (bardzo szczegółowy przegląd sprzętu - wielu odrzuconych) pewne problemy, ale Polak potrafi, a gospodarz naszego domu pomógł.
Zabraliśmy wprawdzie dodatkowy komplet osprzętu, ale oczywiście okazało się, że nie zabraliśmy bomu. I to właśnie ta część byłaby na sto procent odrzucona u Artka, bo miał luźne okucie (wypracowane nity). Jak już wspomniałem, dzięki gospodarzowi i jego znajomościom za skromną opłatą po dwudziestu minutach bom był bez zarzutu. Przy okazji naprawy bomu zwiedziłem z mechanikiem samochodowym (bo to on to robił) kawałek miasta na skuterze w poszukiwaniu odpowiednich nitów - no i sklepu z linkami dla Stasia, bo miał jedną linkę za krótką.
Od dwóch godzin jesteśmy po wszystkim, a najważniejsze wszyscy zostali dopuszczeni do regat już dziś.

Nie sposób wszystkiego opisać. Jutro przed nami. Muszę kończyć, bo Artur dostał sms-a, że urodził mu się wnuk i trzeba to uczcić, a za godzinę wróci młodzież z plaży na kolację, którą obiecałem im już przy późnym obiedzie (3 słoiki chińszczyzny i 7 saszetek ryżu - byli naprawdę głodni). Na kolację racuszki z jabłuszkami z "Dworu nad Wojsakiem".

Pozdrawiamy serdecznie, rodziców zawodników zapewniam, że ich dzieciom krzywda się nie dzieje.

Darek i Artur w chwili wytchnienia

© 2024 Giżycka Grupa Regatowa | Delivered by UpwindMedia